Czy każdy, kto nazywa się Wojtyła i mieszka gdzieś między Bielskiem a Andrychowem jest kuzynem papieża? To zależy od tego, kogo właściwie mamy prawo traktować jak kuzyna. Żeby sprawę rozstrzygnąć definitywnie, potrzeba było żmudnej pracy. Ale wysiłek nie poszedł na marne.
- Jesteśmy kuzynami - mówiła mama Halinie nieraz i przy różnych okazjach.
- Nie jesteście - przekonywał ją mąż Haliny, Stanisław. - Przejrzałem niejedną biografię papieża. Jego ojciec miał siostrę, Stefanię, ale ta była panną. Papież nie ma kuzynów.
- Jak mi nie wierzycie, to jedźcie ze mną do Czańca, do ciotki Eli - broniła się teściowa.
Nie dało im to spokoju. Pojechali. Od ciotki do ciotki, od wujka do wujka - zaczęli wędrówkę, która trwała parę lat. Jej owoc mieści się na kartce formatu A3. Ale w kaskadzie okienek z drobniutkimi literkami imion kryją się dzieje sześciu pokoleń, rozciągające się na przestrzeni, zahaczającej o trzy stulecia.
Pierwszy list do Watykanu
Halina wysłała pod koniec października 2002 r. Doszedł w sam raz - z życzeniami - na Karola, 4 listopada. Napisała, że buduje drzewo genealogiczne rodu Wojtyłów.
- Radzę zacząć od Bartłomieja Wojtyły - odpisał jej Jan Paweł II, razem z życzeniami na Boże Narodzenie.
Dzieje rodu sięgają dalej. Jak daleko? - nie wiadomo. Bartłomiej urodził się jeszcze w XVIII w. W roku 1826, w Czańcu, przyszedł na świat jego syn - Franciszek. Był sędzią gminnym. Ożeniony z Franciszką z Gałuszków doczekał się dwóch synów. Pierwszy z nich - Maciej - urodził się w 1852 r. też w Czańcu, ale z czasem osiadł w Lipniku, dziś dzielnicy Bielska-Białej.
Ów Maciej aż czterokrotnie żonaty, miał tylko dwoje dzieci: z pierwszą żoną - Karola, ojca późniejszego papieża i z czwartą żoną wspomnianą już Stefanię - niezamężną nauczycielkę, która zmarła w 1962 r.
Wynika więc z tego niezbicie, iż kuzynostwa z pierwszej linii Ojciec Święty faktycznie nie ma. Drugi z synów sędziego gminnego Franciszka Wojtyły - Paweł, o sześć lat młodszy od Macieja - pozostał w Czańcu i - dwukrotnie żonaty - doczekał się pięciorga potomstwa: Franciszka, Rozalii, Józefa, Karola (podobnie jak jego brat) i Elżbiety. Wszyscy byli rolnikami, gospodarowali w Czańcu lub w Kobiernicach. Wszyscy doczekali się licznego potomstwa - Paweł Wojtyła miał aż 35 wnuków! Tylko 6 z nich umarło bezpotomnie. Każde kolejne pokolenie powiększało liczbę tej linii rodu Wojtyłów.
Co u nich słychać?
Wiosną 2003 r. Halina wysłała Janowi Pawłowi II małą genealogię, która ostatecznie wyjaśniała sprawę kuzynostwa. Drzewo mieściło się na kartce A4 - takiej, jak zwykły maszynopis czy pismo urzędowe.
Ostatecznie została wyjaśniona kwestia kuzynostwa: owszem, są kuzyni, ale nie w pierwszej lecz dopiero w drugiej linii. Pokrewieństwo z papieżem nie przybliżyło się, ale jego odległość została tym samym precyzyjnie określona. I tym razem ze Stolicy Piotrowej spłynęła odpowiedź - rychła i trochę zaskakująca: - A co z tym dalszym kuzynostwem, jakie są jego losy?
Trzeba poszerzyć drzewo genealogiczne o obecne pokolenia. Do tej pory najwięcej pomagał wujek Ludwik z Czańca. Chodził po cmentarzu, odszukiwał groby, prowadził do tych, którzy jeszcze żyją, przecierał szlaki, otwierał archiwa ze zdjęciami, odświeżał wspomnienia.
Teraz przyszedł czas na prawie fachowy wywiad - przepytywanie, staranne notatki, żmudne zliczanie. Prace toczyły się systematycznie, ale powoli - trzeba było podołać także domowym i rodzinnym obowiązkom.
Aż nadszedł „kop”. Było nim zaproszenie na pielgrzymkę z Czańca do Watykanu dla uczczenia ćwierćwiecza pontyfikatu. Mieli w niej uczestniczyć przedstawiciele rodziny Wojtyłów. Aż się prosiło, żeby osobiście wręczyć Ojcu Świętemu gotowe, pełne drzewo genealogiczne.
- Przysiedliśmy fałdy. - Wspominają Halina i Stanisław. - Zapędziliśmy córkę do komputera, w końcu z zawodu jest informatykiem. Zaczęła rysować drzewo. Ledwie kończyła, okazało się, że są jakieś nowe informacje, że trzeba nanieść poprawki i całonocna dłubanina szła na marne. Robiło się gorąco i nerwowo, ale na dzień wyjazdu wszystko było gotowe.
Pojechali oboje
- Stanisław i Halina. Przedsięwzięcie miało „drugie dno” - nie tylko chcieli oddać Ojcu Świętemu oczekiwaną genealogię, ale też uczcić 30-lecie swojego małżeństwa. Stanisław nie znosi upałów, ale uparł się, że pojedzie. Nie było sensu przekładać wyjazdu, bo druga taka okazja mogła się nie trafić. Pojechali. Podróż i pierwsze dwa dni upłynęły szczęśliwie. Pozostali pielgrzymi zostali wtajemniczeni w misję obojga małżonków. Byli dumni, że mają ich w swoim gronie. Nieszczęście przyszło trzeciego dnia - w przeddzień papieskiej audiencji.
Pojechali na Monte Cassino. W drodze powrotnej do Rzymu zatrzymali się nad Adriatykiem. Halina była w mniejszości chętnej do obejrzenia grot i pęknięć skalnego nadbrzeża. Stanisław - tak jak większość - szukał ochłody w morzu. Słyszał ryk syreny ambulansu, ale nie zwracał nań uwagi. Ktoś w końcu do niego podszedł i zapytał, czy jest mężem Haliny.
- Miała wypadek. Właśnie zabrano ją do szpitala - usłyszał. Halina spadła ze skały. Być może zemdlała, nie pamięta. Był upał. Stanisław, cały w nerwach, dotarł do szpitala o pierwszej w nocy. Trochę po angielsku i na migi dogadał się z lekarzem: żona miała mnóstwo sińców, zapuchnięte oko i lewą cześć twarzy, po kilkanaście szwów na głowie i na kolanie. I nic poza tym, żadnych złamań czy innych uszkodzeń. To było jak cud.
Na wózku
Wypuszczono ją ze szpitala na własne życzenie. Nad ranem byli w Domu Polskim, gdzie nocowali pielgrzymi. Już przed siódmą wyjechali do Castel Gandolfo na spotkanie z papieżem. W bagażniku autokaru jechał wózek inwalidzki. Posadzili na nim Halinę.
Nie czuła bólu. Trochę dzięki lekarstwom, ale przede wszystkim z emocji. Tylko sześciu osobom pozwolono po audiencji ogólnej podejść na indywidualne spotkanie z Ojcem Świętym. Byli wśród nich ona i Stanisław. Wręczyła papieżowi pięknie oprawione drzewo genealogiczne rodu Wojtyłów, zgodnie z Jego życzeniem poszerzone o kuzynów i ich potomstwo.
To spotkanie trwało chwile i wieczność zarazem. Dziś nie pamięta się słów, ale sam moment, spojrzenie, uścisk dłoni, błogosławieństwo.
Po powrocie do domu Halina i Stanisław dostali jeszcze jeden list z Watykanu. Papież dziękował w nim za wyjątkowy prezent i ofiarodawczyni „na wózku” życzył opieki „Matki Bożej Uzdrowicielki Chorych”.
Po upadku ze skały pozostała płytka blizna na czole Haliny, starannie zasłonięta grzywką. Ale w sercu wciąż pali się ogień miłości do historii, przeszłości i szacunku dla korzeni przeszłych pokoleń.